Odebrałam dzisiaj wynik histpat, tym samym sprawę cycka zamykając.
Wszystko trwało niecały miesiąc, od umówienia z onkologiem do dzisiaj minęło dokładnie 25 dni. Ekspress, prawda? Warto było, prawda? A cały kontakt z prywatną służbą zdrowia kosztował mnie 100 zł.
Ponieważ po tym, co widziałam na korytarzu przed zabiegiem, odebranie wyniku z DCO jawiło mi się jako koszmar (najpierw trzeba telefonicznie się dowiadywać, czy wynik jest, potem się rejestrować po odbiór, potem czekać pół dnia na korytarzu w tłumie ludzi płaczących a) bo przyszli bez rejestracji i zostali zgnojeni przez głupią pindę mieniącą się lekarzem, b) bo wykryto u nich raka) w przelocie umówiłam się z panem doktorem, że jak mój wynik już będzie, po jego odbiór przyjdę prywatnie.
Do dzwonienia w sprawie wyniku zatrudniłam babcię. Podobno odbierająca telefon osoba była dla niej bardzo miła. Cóż, albo zapamiętała nazwisko, albo ktoś inny miał dyżur tego dnia. ;)
W piątek po południu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do doktora w celu potwierdzenia naszej umowy. Nie odebrał, ale potem oddzwonił. :) Obiecał zabrać wynik z DCO w poniedziałek, a mnie kazał przyjść bez umawiania. Takoż poszłam, zostałam przyjęta przed pacjentami, obmacana i pouczona, żeby najwcześniej za pół roku zrobić USG.
I tyle.
Chyba zabiorę ten wynik jutro do pracy i pokażę szefowej, żeby na własne oczy zobaczyła co na nim jest i kto się pod nim podpisał. Wtedy w końcu uwierzy, że nic mi nie jest i przestanie codziennie z troską pytać, jak się czuję.
A pana doktora mam wielką ochotę publicznie po nazwisku pochwalić, tylko nie jestem do końca pewna, czy by sobie teo życzył. W końcu ochrona danych osobowych i te sprawy. Może chociaż zostawię mu jakiś entuzjastyczny komentarz na NK, widziałam, że już ma kilka takich wpisów. :)