Dopiero nadejdzie, bo czuję, że ciągle jestem pod wpływem. Strasznie mi się kręci w głowie. Co nie przeszkadza babci twierdzić, że wróciłam trzeźwa. :]
Antyparapetówa u księcia Iktorna była bardzo udana. Pamiętam, że rozmawialiśmy o grupach krwi, o Bogu, a potem o Transformersach, siedząc na podłodze w kuchni. Aha, i wrzeszczeliśmy przez okno do ludzi w tramwajach, a oni nam machali. :) I albo to mieszkanie jest wyjątkowo dobrze dźwiękochłonne, albo Iktorn ma bardzo dobrych sąsiadów. A potem już poszłam do domu *. Fajnie było spotkać starych znajomych, fajnie było poznać nowych ludzi, tylko na drugi raz muszę pamiętać, żeby samej robić sobie drinki, bo pijani faceci nalewając pięknej kobiecie zawsze przesadzają z wódą **. ;)
* Każda alkoholowa impreza jak wiadomo ma cztery fazy: fazę drętwoty, fazę głupawki, fazę filozoficzną i fazę rzygania. Żeby pamiętać ją jako udaną, najlepiej znaleźć moment, kiedy trzecia faza prawie przechodzi w czwartą i wtedy się pożegnać. ** Kto mi powie skąd to cytat, bo zupełnie nie mogę sobie przypomnieć?
Zrobiłam dziś morfologię i OB, wszystko jest w normie poza hemoglobiną, zatem to raczej nie wyrostek. Juro idę do chirurga i szczerze mówiąc nie wierzę, że coś znajdzie. Tylko czemu boli?
Osoby, od których oczekuję pomocy w sprawie przekrętów podatkowych, nie są skłonne mi pomóc, a tym, które są, ja nie chcę nic powiedzieć. :] Sytuacja patowa. :) A przekręt zrobię i tak, tyle że w tej sytuacji zupełnie w ciemno.
Porcja fraz z wyszukiwarki:
omamy hipnagogiczne (łotdefak?) kto spiewał orła cień kiedy wymyślono kalkulatory? czy warto być bezgrzesznym (ciekawe, skąd mam wiedzieć?) ciocia goła t (aż muszę sama w googlach sprawdzić, jakim cudem mój blog wyskakuje przy tak wyczerpującym pytaniu :D)
Poza tym głupie te statystyki, upierają się, że piszę z Zamościa.
Spóźniłam się dziś na tramwaj, bo musiałam pozbierać kasztany. Jedna dziewiątka uciekła mi sprzed nosa, więc wiedząc, że następna będzie za piętnaście minut, postanowiłam sobie zrobić spacerek do pętli, dwa przystanki. Na śmierć zapomniałam, że Ślężna jest wzdłuż wysadzana kasztanowcami. :] Szłam więc i zbierałam kasztany, a trwało to tak długo, że nie zdążyłam na ten tramwaj. W dodatku co chwilę w pogoni za kasztankiem wpełzałam na ścieżkę rowerową, prosto pod koła rozpędzonych rowerów. I nie pytajcie, jaki to miało cel, następny tramawaj (już trzeci z kolei) spóźnił się kilkanaście minut, więc zdążyły mnie rozboleć plecy od ciężaru. Mam teraz kilka kilogramów kasztanów, których nie mam gdzie położyć i cieszę się jak dziecko. :)
A propos dzieci zresztą: co się porobiło z obecnym pokoleniem? Nikt poza mną tych kasztanów nie zbiera... Przy moim domu jest przedszkole, przy jego ogrodzeniu kasztanowiec, a kasztany jak spadły rano, tak leżą do teraz. Za moich czasów zbieraliśmy je na wyścigi jeszcze w drodze do przedszkola. O tempora, o mores... :]
Udało mi się przekonać szefową do mieszania PCRów na elektrycznym mieszadle. Do tej pory była przeciw, bo według niej mieszanie jest elementem kluczowym i bez kilkudziesiątkrotnego przepipetowania próbki nic nie wyjdzie. Potem twierdziła, że pozwoli mi używać mieszadła i wirówki, jak się nauczę mieszać ręcznie. Nauczyłam się i nabrałam wprawy, PCRy wychodzą mi od kilku miesięcy, więc zrobiłyśmy eksperyment z mieszadłem. Wyszedł. Raz, drugi, trzeci. Teraz zamiast przepipetować po sto razy każdą próbkę (razy 30 próbek), co zajmowało mi półtorej godziny, stawiam je w specjalnym chłodziku (Stelażyk trzymający niską temperaturę, przypomina mi szczoteczki do zębów dla dzieci, które były kiedyś, bo po wyjęciu z zamrażarki jest fioletowy, a w miarę ogrzewania robi się różowy. O, tak wygląda. Pamiętacie takie szczoteczki? :)) na mieszadle i mieszam trzy minuty. Ogromna oszczędność czasu, bo zamiast max dwóch PCRów dziennie teraz mogę zrobić nawet cztery, ogranicza mnie tylko ilość wolnych bloków w termocyklerze i dalsze możliwości przerobowe, a także energii, bo po półtoragodzinnym siedzeniu nad PCRem miałam dość wszystkiego, a teraz jest dużo przyjemniej. :)
Swędzące zęby Kastracja prostata Bucefał Krew jak mieszać probówki
:]
A poza tym miałam bardzo miły dzień, bo dokonałam Odkrycia Naukowego, które w dodatku przeoczyła Helena, moja poprzedniczka, guru szefowej. Fajnie mieć rację, chociaż teraz muszę powtórzyć próbki, które ona robiła, a jest tego kilkaset sztuk. Ale i tak się cieszę. Szefowa również, bo to jej bardziej niż poprzednie wyniki pasuje do Ogólnej Koncepcji i zgadza sie w Obecnym Stanem Wiedzy, no i będzie to ciekawiej opublikować. Poza tym dziś zaczęli grzać i wreszcie było mi ciepło. :)
Ale na razie mnie rozczarowują, bo nikt nie szuka na moim blogu żadnych dziwnych rzeczy. Frazy z wyszukiwarek od wczoraj to:
Badania medycyny pracy gdy złe wyjdą (o medycynie pracy cośtam pisałam, więc nic dziwnego) Jak adresować paczki (w gruncie rzeczy każdy może nie wiedzieć) Skutki terroryzmu (to już lepsze) Patison (pamiętam, jak pisałam o przepisie na patisony :)) Goli myje (oO)
Ale jak się trafi coś fajnego, to nie omieszkam sie pochwalić. ;)
Tego typu uroczystości są właściwie jedynymi okazjami, kiedy odwiedzam tę instytucję i za każdym razem przeżywam to bardzo niemile. Nie wiem, czy powód tkwi w świeckości mojej rodziny i w tym, że do kościoła od zawsze chodziłam wyłącznie z obowiązku (no bo trzeba było mieć tę komunię na wszelki wypadek, potem bierzmowanie, i przygotować się do nich przez poprzedzajace lata), a bez obowiązku nie chodziłam. Czy może w tym, że absolutnie w katolicką doktrynę nie wierzę i czuję się na mszy tak samo, jak czułabym się na uroczystościach ku czci Odyna. Faktem jest, że obecność w kościele mi szkodzi.
Każdy typowy ślub kościelny, przynajmniej z tych, w których miałam okazję uczestniczyć, zaczyna się mszą, potem jest odezwa księdza do państwa młodych, przysięga, komunia i dalszy ciąg mszy, aż do "Idźcie, ofiara spełniona".
Wczoraj co chwilę musiałam sobie powtarzać, że jestem tam tylko dla Moniki i Sebastiana, a i tak mało brakowało, żebym uciekła. W głowie kłębiły mi się, pilnie tłumione, ale uparte myśli "kuffa, co za bajki" i "bogowie, co ja tu robię". Nie chcę obrażać niczyich uczuć religijnych, ale cały ten rytuał był dla mnie tak żałosny i obrzydliwy, że nie umiem tego opisać. Czułam się ośmieszona, oszukana, niemal rozebrana do naga i obrzucona błotem. Już sam początek, wyznanie winy, był okropny. Nie mam za grosz skłonności masochistycznych, nic na to nie poradzę. Jeżeli kiedyś wyjdę za mąż, to mam nadzieję, że nie będę musiała tego robić w żadnej świątyni.
No, teraz możecie się gniewać, oburzać i obrażać. Mnie ulżyło.
A potem, kiedy uroczystość nabrała bardziej indywidualnego charakteru, było dużo lepiej. Ksiądz mówił do Moniki i Sebastiana bardzo mądrze i ciepło, wplatając żarty, które nawet były zabawne: "Zastanówcie się dobrze, to ostatnia okazja" "Z przykrością muszę państwa zawiadomić, że Sebastian podpisał cyrograf na duszę", "Pytałem księdza Wojtka, siódme dziecko dalej chrzczą za darmo". Przy finalnym pocałunku miałam nawet łzy w oczach. Rewelacyjny był kolega Sebastiana, który w czerwonym uniformie pracownika pogotowia stał przy ołtarzu i robił zdjęcia. Takoż cała załoga karetki, która ubrana na czerwono utworzyła szpaler przy wyjściu i sypała ryżem. I wycie sygnałem na cześć państwa młodych. A nade wszystko to, że oboje wyglądali na bardzo szczęśliwych. :) Oby tak dalej.