CURRENT MOON
RSS
sobota, 27 października 2007
Nienawidzę

Tej pory roku. Przełomu października i listopada oraz tego, co następuje potem, aż do połowy marca. Rosołu, gotowanej kury, marynowanych warzyw, sztucznego światła, sweterków, kocyków, herbatek. Jabłek. Kaloryferów. Wilgoci i śliskich liści. Żółcieni, pomarańczu, brązu. Rajstop. Gałęzi. Zaparowanych szyb, lepiących się od cukru słoików, chryzantem i braku zapachów w powietrzu. Zimna i ciemności, ale zimna przede wszystkim.

Nienawidzę. :(

Jeżeli się kiedyś zabiję, to w listopadzie.

18:17, nita_callahan
Link Komentarze (19) »
czwartek, 25 października 2007
Garść przemyśleń o umieraniu

Chciałabym żyć wiecznie. Naprawdę, wbrew logice i doświadczeniu gatunkowemu, które od milionów lat pokazuje, że się nie da. Śmierć kogoś bliskiego jest tym, czego najbardziej się w życiu boję. Własnej śmierci póki co nie boję się wcale, co nie zmeinia faktu, że gdybym miała najmiejszą szansę na nieumieranie, skorzystałabym ochoczo.

Stąd chyba tak podobają mi się ksiażki z rodzaju "Kantyczki dla Leibowitza" czy "Welinu", fascynują mnie archetypy w stylu Fausta i żyda wiecznego tułacza. A nawet wampiryzm mógłby być, w ostateczności.

Nawet jeśli nie nieśmiertelność, to może chociaż długowieczność, tak ze czterysta lat, co? W obojętnej formie, byle świadomie. Strasznie jestem ciekawa, co będzie, jak mnie już nie będzie.

Dlaczego umieramy? Przecież to takie głupie i niesprawiedliwe. No sami zobaczcie, jedyna na Ziemi rzecz pewna, stała i niezmienna, jest tak absurdalnym debilizmem, że to aż boli. I założę się, że żadna istota, która umierać nie musi, nigdy by w śmierć nie uwierzyła, gdyby jej to tylko opowiadać.

Dlaczego więc umieramy? Teorii na ten temat wymyślono kilka.

Pierwsza jest taka, że to z powodu rozmnażania. Bo trzeba wam na początek wiedzieć, że są na naszej planecie żywe, nieśmiertelne organizmy. Bakterie. Bakteria nie rodzi się i nie umiera, bakteria po prostu dzieli się na pół i nikt nie potrafi powiedzieć, która jest rodzicem, a która potomkiem. Te dwie też się dzielą i tak w nieskończoność. Bakteria sama z siebie nie umrze, chyba, że ją otrujemy, ale sama nigdy. Najwyżej zaśnie na jakiś czas (gdy jej będzie źle) albo się podzieli (gdy jej będzie dobrze). Stąd wniosek, że śmierć jest ceną za wielokomórkowość, za specjalizację komórek i skomplikowanie interakcji między nimi. Nie wiem, jaki jest tego powód, ale system umierania rzeczywiście działa, więc chyba coś w tej teorii jest.

Pomysł drugi, już więcej wyjaśniający: nieśmiertelność nie daje przewagi ewolucyjnej. Prościej rzecz ujmując: brak umierania wcale nie powoduje, że będziemy żyli wiecznie. Tę teorię sprawdzono doświadczalnie, na modelu komputerowym i analogowo, więc chyba jest wiarygodna. Każdy może to sobie sam sprawdzić w domu, choć ostrzegam, iż takie doświadczenie może zająć wiele lat. Wyobraźcie sobie na przykład, że macie pudełko probówek. Potem kupujecie następne i następne, coraz nowsze. Co roku na każdej probówce wyskrobujecie kreskę, żeby wiedzieć, która jest najstarsza. Co się okaże po kilku - kilkunastu latach? Tych najstarszych będzie najmniej, bo się po prostu zdążą wytłuc. To uzmysławia, że brak zaprogramowanej z góry śmierci statystycznie wcale przed tą śmiercią nie chroni. W środowisku jest tyle niebezpiecznych czynników, że prędzej czy później i tak zdążą nas dopaść, to tylko kwestia czasu, a im dłużej się żyje, tym większe prawdopodobieństwo śmierci. W populacji nieśmiertelnych, która się rozmnaża, młodzi nadal będą zastępować starych. Taka, która się nie rozmnaża, po prostu w końcu zniknie. Zatem nieśmiertelność - jako rzecz do niczego nieprzydatna - nie istnieje. Może kiedyś była, ale znikła jako ewolucyjny artefakt.

Trzecie wyjaśnienie, po części wynikające z drugiego i odnoszące się już bezpośrednio do nas, chociaż według mnie odrobinę naciągane: nie mamy szans stać się nieśmiertelni, bo na starość tracimy zdolność rozmnażania. Śmierć zwierzęcia jest spowodowana przez stopniowe psucie się genów utrzymujących je dotąd przy życiu. Gdyby pojawił się nagle gen nieśmiertelności, jako jedyna i niepowtarzalna mutacja somatyczna, nie miałby szans rozprzestrzenienia się w populacji, bo obdarzony nią osobnik nie zdążyłby jej już przekazać potomstwu. To mnie do końca nie przekonuje, ale podobno rzecz jest udowodniona (na modelu matematycznym), więc nie mnie się spierać z genetykami.

Mimo to ludzie próbują i chwała im za to. Niestety, podobno długość życia osiągnięta obecnie jest póki co nie do przekroczenia, tak długo, jak długo nie wynajdziemy lekarstwa na raka. Udowodoniono, choć też tylko w komputerze, że w momencie usunięcia z populacji wszystkich chorób, na które teraz ludzie umierają "ze starości", populację tę w ekspresowym tempie wykończą nowotwory. Uczeni wróżą, że gdy kiedyś poradzimy sobie z tym zabójcą, natychmiast jego miejsce zajmie coś innego, o czym jeszcze nie mamy pojęcia.

Genu nieśmiertelności zatem nie ma i długo jeszcze nie będzie. A mimo wszystko ja bym chciała. Moja chęć jest silna, zdeterminowana i bez żadnych podstaw. :)

P.S. To miała być notka z okazji 1 listopada, ale mnie wzięło na pisanie, więc ukaże się dziś. :)

15:45, nita_callahan
Link Komentarze (10) »
wtorek, 23 października 2007
Idę sobie dziś rano korytarzem i nagle słyszę, że ktoś mi mówi "dzień dobry".

Patrzę, a to pani Grażynka. :) Pani Grażynka, czyli pani techniczna z Tamki, ta, która dziewczynom robiła analizy na HPLC. Ucieszyłam się wielce i spytałam, czy to już tak na stałe. Okazało się, że nie, pani Grażynka nadal pracuje na Tamce, a do nas przyszła na przyuczenie, albowiem prof. Z przejmuje Zakład Enzymologii po odejściu na emeryturę prof. W i postanowiła panią Grażynkę wdrożyć do jej nowych obowiązków. Wiedziałam, że prof. Z, czyli szefowa zakładu, który znajduje się na tym samym piętrze co ja, odchodzi na Uniwesytet, ale myślałam, że jako mikrobiolog idzie gdzieś na mikrobiologię, Tamka mi nie przyszła do głowy. Moja radość się podwoiła, bo bardzo lubię prof. Z i wierzę, że dzięki niej nie zginie, a jeśli zdążyła zginąć to się odrodzi, ta tamkowa niepowtarzalna atmosfera, za którą tak tęsknię. Już ona się nie da profesorowi O, bucowi jednemu. :)
Podzieliłam się radością z szefową, na co ona powiedziała, że nie dać, to się prof. Z nie da, ale jeśli ją uważam za sympatyczną osobę, jestem w błędzie. I żebym nie dawała wiary pozorom. Przy okazji słuchania następującego po tej uwadze monologu dowiedziałam się, że szefowa pisała pracę magisterską u prof. W, czyli mojego recenzenta. :) Mały też świat okropnie. :)

A kilka godzin później idę sobie po schodach, patrzę, a na półpiętrze stoją Martka z Hanką, moje kumpele z Tamki, których nie widziałam rok. :) Okazuje się, że Hanka robi doktorat tam, skąd odeszła Ela, a Martka przyjechała z Holandii, bo dziś miała obronę magisterki. Gadałam z nimi tak długo, że zdążyły mi uciec dwa tramwaje. Trzeci nie przyjechał i w ogóle prawie zamarzłam po drodze.

Dziś jest dzień spotkań. :)

A mnie się styl psuje, muszę częściej po polsku pisać.

19:14, nita_callahan
Link Komentarze (3) »
poniedziałek, 22 października 2007
Nie jestem martfa

Tylko ojciec okupuje komputer od świtu do... Do świtu właściwie. Przymusowa abstynencja jest niczym w porównaniu z brakiem miejsca do spokojnego snu. Ale już niedługo, na dniach kupię sobie nowy komputer, my preciousss, a tego niech sobie zabierze i postawi u siebie. :)

Trzymajcie za mnie kciuki w czwartek, co? Wybieram się znów do szpitala, tym razem na głębokie, nomen omen, badania i może wreszcie się czegoś dowiem. Bo boli wciąż, a dziś to nawet bardzo.

18:58, nita_callahan
Link Komentarze (3) »
czwartek, 18 października 2007
Tęcza

Dawno nie widziałam tęczy. Co prawda nie udało mi się jej zrobić zdjęcia w najlepszym położeniu (przy samej ziemi była najlepiej widoczna, tylko albo tramwaj szybko jechał, albo budynek zasłaniał) i ta brudna szyba trochę przeszkadza, ale zawsze to tęcza.

Miłe zjawisko. :)

Z innej beczki: nie znacie kogoś, kto się zna na statystyce? Jest taki program statystyczny, bardzo prosty, bo opierajacy się teoretycznie na jednym algorytmie, który mnie wpędza w depresję. Nazywa się to gówno MDR (multifactor dimensionality reduction software) i podobno świetnie liczy ryzyko chorób nowotworowych. Podobno, bo ja jak dotąd nauczyłam się wprowadzać do niego dane i klikać na start analizy. Analizę program prowadzi w oparciu o jakieś nieznane mi parametry, po czym wypluwa jakiś wynik, który nie wiem, co znaczy. Zarówno pisany przez autorów opis, hasło w wikipedii, jak i artykuły opisujące jego zastosowanie, nijak mają się do tego, co według mnie robi sam program. Zupełnie, jakby były pisane zupełnie innym językiem. Blondynka potrzebuje mądrego człowieka, który jej pokaże palcem, jak to działa . W stylu: "Jak klikniesz tu, to zrobisz to, a jak ustawisz to, to stanie się tamto". Bo wciąż jestem głupia, a czas mnie goni, powinnam już pisać publikację z tymi wynikami. :(

18:14, nita_callahan
Link Komentarze (4) »
środa, 17 października 2007
Żółty ser najlepiej smakuje spożywany na gruzach

Tak twierdzi moja babcia. Uznałam, że to zdanie dobrze wygląda jako tytuł. ;)

Robiłam wczoraj korektę abstraktu, który szefowa przygotowuje sobie na konferencje w Lyonie. Wprawdzie koniec końców żadna z moich uwag poza jednym przecinkiem nie została uwzględniona, ale i tak jestem z siebie dumna.
Termin składania zgłoszeń minął dwa tygodnie temu, co jednak nie przeszkadza szefowej twardo się tam wybierać. Dziś właśnie pojechała kupić bilet na samolot, oznajmiwszy wcześniej, że jednak postanowiła zmienić "at age 8" na "at the age of 8", jak radziłam. :P To znaczy, że jeszcze tego tekstu nie wysłała, bo po ostatecznych poprawkach ma go jeszcze zamiar pokazać lekarzom, z którymi prowadzimy te badania. Cóż, bardzo bym chciała, żeby jej optymizm był uzasadniony i nikt nie robił żadnych problemów, albowiem wtedy pierwszy raz zobaczę swoje nazwisko wśród autorów pracy naukowej. :)

20:26, nita_callahan
Link Komentarze (1) »
czwartek, 11 października 2007
Kocham swoją internistkę :)

Jak mnie nacisneła w miejscu wyrostka, to boli do teraz. Dostałam skierowanie do szpitalnej poradni chirurgicznej na obserwację.
A chirurg, ten co mnie badał ostatnio, pomacał tu, pomacał tam, walnął w nerki i zainkasował 55 zł. :P
Nie jest pewna, czy to wyrostek, ale ja się cieszę, bo wreszcie jakaś diagnoza. I mam nadzieję, że jednak wyrostek, a nie coś z tych rzeczy, które wymyśla moja szefowa.

A moja internistka, to Lekarz przez duże L. Taki, który ma czas dla pacjenta i bada go od stóp do głów bez względu na powód wizyty. Który chodzi pieszo na wizyty domowe, który idzie do obłożnie chorego pacjenta oderwany w niedzielę od rodzinnego obiadu. Który prowadzi pacjenta za rękę do specjalisty z prośbą o konsultację, kiedy z powodu końca limitu nie może wypisac skierowania. I tak dalej.
Z tego niestety powodu są do niej zawsze kilometrowe kolejki, a w poczekalni się siedzi do późnego wieczora. Stąd mój apel do lekarzy: czy nie moglibyście wszyscy być tacy? Bo wiecie, ona niedługo idzie na emeryturę i co wtedy?

21:23, nita_callahan
Link Komentarze (3) »
środa, 10 października 2007
Nic nie widzę :(
Wróciłam od okulisty i nie mam jaskry, więc bardzo się cieszę. I nawet nie potrzebuję nowych okularów. :) Tylko że okulistka teoretycznie przyjmuje do osiemnastej, a mnie przyjęła o osiemnastej trzydzieści, przy czym za mną były jeszcze dwie osoby. Powiedzcie, jaki sens mają godziny przyjęć czternasta - osiemnasta, skoro codziennie (tak powiedziała lekarka) pacjenci przychodzą stadem o siedemnastej? Ale zostawmy te rozważania kierownictwu przychodni, a skupmy się na moich żalach. Otóż: mam stos książek od Cintryjki (zaczęte Lwy Al-Rassanu), dwie nietknięte Polityki, kilka artykułów o NAT2 (które teoretycznie miały być przeczytane na dzisiaj, ale wczoraj zapomniałam ich z pracy), a nic po zakropleniu oczu atropiną i oślepianiu tymi wszystkimi aparatami nie widzę. :(
21:13, nita_callahan
Link Komentarze (2) »
poniedziałek, 08 października 2007
Zalety mojej szefowej

1. Wie o biologii molekularnej naprawdę bardzo dużo i w dyskusji prawie zawsze to ona ma rację

2. Jest twarda, pracuje siedem dni w tygodniu po kilka - kilkanaście godzin i wie, że osobiste to nie to samo, co ważne (chociaż jak dla mnie wciąż to nie powód do lubienia kogoś, ale oznaka, że ten ktoś jest psychopatą)

3. Lubi zwierzęta; co prawda pokroiła w życiu mnóstwo białych myszek, ale opowiadała przejmująco, jak jej było przykro, gdy je kiedyś przez pomyłkę otruła cyjankiem; poza tym przygarnia bezdomne szczeniaki

4. To, że tyle mówi, czasem się przydaje, bo czas leci niepostrzeżenie, a potem nagle jest szesnasta i mogę iść do domu

5. Polubiła mnie. Kiedyś mówiła: "Powinna pani przeczytać tę książkę, proszę jej sobie poszukać w bibliotece, bo ja swojej nie pożyczę", a teraz na pytanie, czy mogę wziąć jakąś książkę na weekend odpowiada "Co tylko pani zechce"

6. Przestała mnie uważać za idiotkę i liczy się z moim zdaniem, bo rozmawiając ze mną mimowolnie dostosowuje postawę ciała i gesty do moich

Tylko co mnie się stało, że szukam w niej zalet? :(

19:36, nita_callahan
Link Komentarze (2) »
niedziela, 07 października 2007
Kretynka :/

Kupiłam w Castoramie żarówkę energooszczędną, jedną na próbę, z zamiarem kupowania ich stopniowo do końca roku, bo od stycznia prąd ma podrożeć, więc trzeba go zacząć oszczędzać. Obok stoiska z żarówkami był obwód do ich sprawdzenia, ale ja nie sprawdziłam, albowiem nie chciało mi się wyciągać żarówki z pudełka. Zapłaciłam 36 zł, dumna przyjechałam do domu, a tu się okazało, że żarówka nie działa. Prawda, że jestem głupia?

Przypominam sobie różne pocieszające porzekadła, np. "Ten się nie myli, kto nic nie robi", "Pieniądze to rzecz nabyta" albo "Nauka kosztuje", ale i tak mi źle. Moje poczucie skąpstwa nie może się pogodzić z tą stratą. Niech mnie ktoś przytuli. :((((

16:22, nita_callahan
Link Komentarze (6) »
 
1 , 2