Co jest droższe: płyta CD czy klisza rentgenowska?
Wychodzi, że jednak klisza...
Przy okazji odbierania babci ze szpitala podbiegłam na chirurgię i odebrałam wreszcie wynik prześwietlenia. Ponieważ jest koniec roku i szpitalowi skończył się limit pieniędzy na klisze, zdjęcia są nagrywane na CD. Zdziwiłam się.
No i nawet jesli rzeczywiście płyta jest tańsza, to to, co dostałam, musiało zostać opisane tak samo jak klisza. Nazwisko, pesel, nazwa badania, data badania, nazwa szpitala - wszystko jest elegancko wytłoczone na CD. Samo nagranie płyty to pikuś, ale taka wytłaczarka to już chyba osobny wydatek?
Trzeba w końcu trochę poblogować i podnieść sobie statystyki ;)
Wiecie, że nadchodzący rok będzie rokiem szczura? :) Może to dobrze wróży, chrum chrum? :)
Nawiasem mówiąc śniło mi się dzisiaj stado szczurów. Chodziłam po budynku, takim szklanym, sterylnym, z mnóstwem korytarzy i drzwi z matowego szkła. Miałam kartę magnetyczną, która wszystkie te drzwi otwierała, najpierw ku zdziwieniu paru kręcących się po korytarzach pracowników, widać wyglądałam na intruza, ale w końcu tych pracowników zrobiło się coraz mniej, a ostatni otwarty przeze mnie pokój, poprzedzony przez elegancki i ogromy hol z sekretarką, okazał się być moim prywatnym gabinetem. Głównie miałam w tym gabinecie kanapy, biurka i akwaria z kolorowymi rybami. :) Pomyślałam, że skoro ryby, to mogłyby być też szczury, no i szczury się pojawiły, całe stado, w różnym wieku, kolorowe, psotne i ucieszone niebywale z mojego przyjścia. :)
Co zrobić, żeby przestać tyle żreć? Pytanie jest retoryczne, wiem, że nic nie zrobię, po prostu musi mi zabraknąć jedzenia.
Muszę do końca stycznia złożyć wniosek o grant. Którego to grantu i tak nie dostanę, no bo kto go da magistrowi z zerowym dorobkiem? No ale. Jak już mam go nie dostać, to niech to będzie z powodów formalnych albo ze złośliwości wrednego recenzenta, a nie dlatego, że się nie przyłożyłam do pisania wniosku, prawda? Dlatego zaczęłam dziś czytać dostępną literaturę, jestem po dwóch artykułach (zostało, na oko, jakieś 50 razy tyle) i już się czuję przytłoczona informacjami.
Dobranoc państwu, idę do łóżka z MDRem (choć wolałabym z Morganem).
Popakowałam prezenty i to wcale nie jest jasna strona. Zdołowałam się, bo wcześniej miałam wrażenie, że tych prezentów kupiłam więcej i lepszych, a tu nagle dupa. I właściwie dziwne one jakieś, tak naprawdę nikt nie dostanie tego, co chciał. Ja nie dostanę "Wiedźmina", babcia nie dostanie blendera, Natasza nie dostanie pieska z kiwającą głową. Chyba, że o czymś nie wiem. :]
Skoro każdy ma własny przepis, to ja też podam. Pierniczki mi wyszły pierwszoklaśne. :D
Bierzemy: 1,5 szklanki mąki 1,5 szklanki cukru 0,5 kostki masła (magraryny) 2 jaja 0,5 woreczka proszku do pieczenia tabliczkę gorzkiej czekolady (powinno być 1,5 tabliczki, ja wzięłam niecałą jedną, bo mi się nie chciało trzeć) 2 łyżeczki przyprawy do piernika
Potem będzie potrzebna jeszcze polewa czekoladowa i siekane włoskie orzechy.
Margarynę ucieramy pałką w misce, do miękkiej wrzucamy cukier i jaja. Mąkę mieszamy osobno z proszkiem do pieczenia, sypiemy do miski. Takoż wrzucamy przyprawę, a do wszystkiego utartą na tarce czekoladę. Mieszamy bardzo dokładnie i wylewamy (!) na przykrytą paierem blachę. Pieczemy w średnio gorącym piekarniku ok 25 minut.
Następnego dnia polewamy polewą, jaką kto chce, ja robię tak:
Wszystko na raz w rondelku gotujemy intensywnie mieszając przez 1 minutę i od razu smarujemy, a potem posypujemy orzechami. Trzeciego dnia kroimy na romby.
Bałagan po sobie sprzątamy, bo nikt tego za nas nie zrobi.
Tak po prostu w wannie przyszła mi do głowy Nimue, co to wyciskała pryszcze przed magicznym zwierciadłem tego kogoś na F., no a potem już samo poszło. I po raz kolejny wniosek był ten sam: saga jest genialna. Nie chodzi nawet o te pętelki fabularne, jak ta z Nimue, najpierw wiejskim dzieckiem, potem uczoną czarodziejką. Bardziej o takie, jak ta z Yennefer, która w "Okruchu lodu" mówi "chciałabym, żeby ludzie też mieli takie legendy", a ostatnim tomie wychodzi na to, że sama jest legendą. Swoja drogą ciekawe, czy Sapkowski tę zależność w ogóle zauważył.
Saga jest nieporównywalna z innymi książkami pod względem ilości i rozpiętości poruszanych problemów, nasycenia świata barwą, sama nie wiem, jak to określić, ale tam nawet najbardziej epizodyczna postać ma jakąś swoją historię i opowieść. No i język, genialny język, szkoda, że nie do oddania w tłumaczeniu. Niech się Tolkiem schowa ze swoimi papierowymi hobbitami.
I miałam jeszcze coś mądrzejszego napisać, ale się zrobiłam śpiąca. Dobranoc.
Znowu, bo tydzień temu w czwartek zostałam zaproszona na imprezę z okazji do Dagmary i Izy. Przy okazji były imieniny szefowej i ogólnie dzień spędziłam rewelacyjnie, ale nie miałam okazji ani ochoty go opisywać, bo wieczorem zaczęły się te historie z babcią.
Dzisiaj za to szefowa mnie zaciągnęła na przyjęcie pożegnalne pani Marianny, która idzie na emeryturę. Złożyłam życzenia, pojadłam i popiłam i było miło. :) Tylko moje nerwica trochę się niepokoi, że znów czwartek.
Mało mam roboty ostatnio, albowiem skończyłam wszystkie digesty, alleluja, co zajęło mi dziesięć miesięcy. Pozostałe obowiązki wykonuję albo symuluję, zależnie od ilości wypitej kawy. Dziś dla przykładu pomogłam pani F. odsunać zamrażarkę, potem przykręcić urwany zawias, ale stwierdziłyśmy, że nie damy rady i zadzwoniła po pana technicznego. Potem polowałam w jej imieniu na pana R., co stanowi bardzo zabawny kalambur słowny, ale nie mogę go podać ze względu na ustawę o ochronie danych osobowych. ;) Później już tylko czekałam, aż przyjdzie kurier z przesyłką, a że szefowa wyszła wcześniej, czekałam siedząc na forum. :) Sami widzicie, że niewiele pracy.
Z drugiej strony ciągle źle się czuję. Jestem zmęczona, niewyspana, obolała i zestresowana. Z trzeciej strony, im bardziej się zmęczę w pracując, sprzątając i gotując, tym lepiej mi się potem śpi.
Nie chce mi się nic, ani siedzieć na necie, ani pracować, ani sprzątać, ani czytać, ani się kąpać, ani oglądać House'a, ani jeść. Nawet nie mam ochoty iść spać, bo nie umiem sobie beztrosko zasnąć. Nie mam siły iść jutro do pracy, tym bardziej, że pewnie będę musiała posiedzieć dłużej, skoro w piątek wpadłam tylko na trzy godziny. No i nie ruszyłam praktycznie tego, co zabrałam do domu na weekend i obiecałam skończyć. Nie dałam rady. Brzuch mnie boli.
Dziś znów pogotowie od rana, które właściwie wiele nie mogło zrobić. Miły pan doktor wyjaśnił tylko, że nadciśnienie i migotanie przedsionków to nie na pogotowiu się leczy i poparł moją prośbę o skontaktowanie się wreszcie z kardiologiem.