CURRENT MOON
RSS
sobota, 29 lipca 2006
Dlaczego nie napiszę opowiadania do ZakuŻonych

Tym razem. A więc dlatego, ze temat  brzmiący "Na trawie zielonej jak śnieg" najwyraźniej mnie przerasta. Obiecywałam sobie, że tym razem napiszę ale nie napiszę, zmieniłam zdanie. Pomysł nawet miałam.

A więc miało to być s-f, daleka daleka przyszłość, kiedy to wymyślono kompleksy krzemowo - chlorofilowe zdolne do prowadzenia fotosyntezy w bardzo niskich temperaturach. Cała ziemia tam, gdzie się da, jest pokryta takim zielonym śnieżkiem, a to za sprawą skomplikowanych urządzeń gdzieś wysoko. Tam, gdzie się nie da, bo za ciepło, teren obsiany jest specjalną, modyfikowaną genetycznie trawą, która potrafi cośtam, na tym etapie pomysłu nie wymyśliłam jeszcze szczegółów. Dało to ogromne oszczędnośći, przede wszystkim pozwoliło wyciąć w cholerę lasy deszczowe i nie przejmować się dalszym zanieczyszczeniem środowiska. Zarówno trawa, jak i śnieg są na nie odporne. Na tej zielonej Ziemi ludzie żyją sobie w pokoju i dostatku.
No i jest sobie pewien młody, zapalony naukowiec, dumny z epoki, w jakiej przyszło mu żyć, zachwycony światem, pełen nowych pomysłów, taki s-fowy Marchewa. I jest pewna wkurzona na swiat, niezbyt stabilna psychicznie i nie za mądra panienka, która się w nim zakochała, a on jej nie zauważa i w ogóle zasługuje na nauczkę. Na koniec ona zabija jego, czymś ostrym, na pikniku wśród zielonej trawy, czerwona krew tryska i jest ogólna jatka (bo Margot tak lubi, chciałam się podlizać :>).

Przyznacie, że sensu i celu w tym opowiadaniu za grosz, a zresztą nie wiem, jak bym to ścisnęła w 500 znakach.

Owszem, zdarzało mi się pisać opowiadania na zadany temat. Ba, jedno takie, powstałe w przeciągu pół godziny, wygrało konkurs i zarobiłam na nim koszulkę, kalkulator, flamaster... I jeszcze na pewno parę rzeczy, bo tego była pełna siata, ale tylko te trzy mam do dzisiaj, resztę zapomniałam. Tylko że tam najpierw wymyśliłam byle jakie pierwsze zdanie (było "Zadzwoniłam do drzwi."), a reszta nagle przyszła sama. I tak powinno być. A tu myślałam, kombinowałam, przykładałam do siebie elementy, a jak nie pasowały, przykładałam inaczej i znowu. I nic ciekawego by z tego nie było. Więc nie napiszę. Ale może następnym razem. :)

23:58, nita_callahan
Link Komentarze (2) »
czwartek, 27 lipca 2006
Komary

Dziś były tylko dwa (ukatrupione) i jeden pozostawiony przy życiu. Wczoraj było 7, przedwczoraj 6. Wszystkie pchają się do mojego pokoju, chociaż akurat ja mam moskitierę na oknie. Gdzie tu sprawiedliwość i dlaczego właśnie ja? Co je tutaj tak pociąga? Wczoraj zapalając światło zamykałam drzwi, ale to nic nie dało. Mają zepsuty zamek i można je tylko przymknąć, a te cholery wleciały przez szparę, widziałam na własne oczy.

Pół biedy, gdyby taki usiadł, napił się i poszedł precz, ale nie. One mnie nie gryzą, tylko latają i brzęczą. A brzęczenie komara to jeden z niewielu dźwięków (obok telepiącego się czegoś na czymś przy każdym moim kroku, tu mistrzem jest cukiernica na półce, oraz człowieka dłubiacego sobie językiem pod protezą zebową) wywołujących we mnie żadzę mordu. Takoż i są komary jedynymi istotami, jakie bez litości a z przyjemnością zabijam. Bo babci zabić jakoś nie wypada. :>

W dodatku z nimi jest tak, że ujawniają się jak już leżę wygodnie i prawie zasypiam. Wstaję, zapalam swiatło, ocieram łzy, znajduję go (czasem z trudem, bo się paskudy chowają), zabijam, zabijam trzy następne, które w międzyczasie przyleciały, kładę się spać. I słysze bzzzzzzzzzzz. Nosz kuffa. Wczoraj już nie wstawałam do tego trzeciego, może dlatego, że tylko chwilę pobrzęczał i zaraz ucichł. Spałam na golasa bez przykrycia, a dziś nie mam żadnego śladu po ugryzieniu. Niech mi więc ktos wyjaśni, co one we mnie widzą, że mnie tak nienawidzą i nie pozwalają mi spać?

12:03, nita_callahan
Link Komentarze (2) »
wtorek, 25 lipca 2006
Wymęczyli mi szczura :(

Poszłam z Falką do weta, bo się biedna drapie (nie wiem czemu), a pazury ma jak kot i drapie się do krwi. Próbowałam obciąć sama, ale udało się z dwoma palcami, przy trzecim już piszczała, że boli. Trudno obciąć pazury tak ruchliwemu zwierzakowi. :> No więc wzięłam pięć złotych i poszłam do gabinetu na drugą stronę ulicy. Mądry zwierzak na dworze i w poczekalni był szczęśliwy i ciekawski, ale jak tylko weszłam do gabinetu schował się do mojej torebki i nie chciał wyjść. Pan weterynarz musiał ją trzymać, a pani obcinała (w sumie mogłam się uprzeć, że sama potrzymam, ale dałam wiarę, że oni to zrobią bardziej profesjonalnie i szybciej). Biedactwo moje kochane położyła uszy po sobie i aż się trzęsła cała. :( I kupę zrobiła weterynarzowi na but. :> Teraz śpi.

Poza tym pani zainteresowała się tym drapaniem, obejrzała jej uszy i ogon, wypytała o ściółkę i dietę i zabroniła dawać mięso czy nabiał. Trochę się martwię, że na takiej wegetariańskiej diecie dostanie jakiejś anemii czy coś. :(

19:07, nita_callahan
Link Komentarze (2) »
poniedziałek, 24 lipca 2006
Nigdy więcej kukurydzy

A szkoda, bo lubiłam. Zjadłam sobie na drugie śniadanie i teraz boli mnie cały przewód pokarmowy od żołądka w dół do końca. Nawet, urwał jej nać, nie była specjalnie dobra. Nie bez znaczenia jest tu pewnie fakt, że popijałam zimną kawą, ale wina leży i tak na pewno po stronie kukurydzy, bo kawę piję codziennie. Potem jadłam jeszcze śliwki, morele, czereśnie i kurczaka z rożna, ale wtedy już mnie bolało.

Szukałam nospy, ale nospa jest gówno warta w innych przypadkach, wtedy po prostu łykam ibuprom i dawno jej nie mam. Wzięłam w końcu tabletkę rozkurczową z tych, które niedawno łykała babcia, mam nadzieję, że do rana mi przejdzie.

Wolałabym sraczkę. :P

23:00, nita_callahan
Link Komentarze (6) »
sobota, 22 lipca 2006
Jeden taki egzamin

Bo mi się przypomniał przy okazji pisania komentarza u Asła na blogu. O innych, na których negocjowałam, nie piszę, bo to były po prostu żmudne, nudne, merytoryczne negocjacje. ;) A tu było nawet zabawnie.

A więc egzamin. Z biofizyki, u profesora Sz. Pytania mi nie podeszły. Nic dziwnego i chyba nie mam się czego wstydzić, bo do tego egzaminu były trzy strony zagadnień pisanych Times Romanem ósemką. Nawiasem mówiąc, te kartki stanowiły atrakcję jednego spotkania forumowego we Wrocławiu, niektóre pytania niektórzy mieli potem w sygnaturkach, możliwe, że sami byliście przy ich odczytywaniu. ;) A jak nie, to mam je jeszcze, kto ciekawy - moge pokazać. ;) W każdym razie nie czuję się winna, że akurat na te trzy wylosowane pytania nie potrafiłam w pełni odpowiedzieć.
Po odpowiedzi miał miejsce zasadniczy dialog:

Prof: No nic nie poradzę, przecież sama pani widzi, że pani nic nie umie.
Ja: (tupnięcie nogą pod stołem) Nieprawda, przecież umiem!
Prof: Tak? No dobra, to dostateczny.

No bo faktycznie kuffa, uczyłam się przecież dwa tygodnie, coś musiałam umieć. W tym momencie czułam się głęboko skrzywdzona trudnością pytań i byłam gotowa walczyć zebami i pazurami o zaliczenie, bo nie chciałam oglądać tej cholernej fotosyntezy więcej na oczy.
Później stwierdziłam, że uratowała mnie płeć. Facet na moim miejscu dostałby pałę jak nic. Zdążyłam zauważyć, że u niego zwykle dziewczyna za to samo dostawała przynajmniej o pół stopnia lepszą ocenę i nawet sam nie zdawał sobie z tego sprawy. Po mnie tego dnia zdawali sami mężczyźni i wszyscy wyszli z niedostatecznymi. Czasem dobrze być kobietą. :)

21:10, nita_callahan
Link Komentarze (5) »
czwartek, 20 lipca 2006
O wampirach w ABW

"Nocarz" Magdy Kozak jest bardzo dobrą książką, to już mówiłam i pisałam. Prawdę mówiąc okazał się najlepszą powieścią fantastyczną polskiego autora, jaką czytałam przez ostatni rok (tak tak, nawet wziąwszy pod uwagę "Zabawki diabła"). I nie będę się wymądrzać, z jakich formalnych literackich powodów taką jest, bo się na tym nie znam, przeczytajcie sobie sami. Lektura wywoływała u mnie orgazmy w prawym nadgarstku, a to jest naprawdę coś. :] Zresztą, Magda Kozak od pierwszego wejrzenia wydała mi się ciekawą osobą i właśnie takiego dzieła mogłam po niej oczekiwać. :))
Aha, tylko jest jedna rzecz, której nie rozumiem, może sama autorka mi przy jakiejś okazji wyjaśni. Bo zawsze mi się wydawało, że promienie UV nie przechodzą przez szkło. No to po co w takim razie te żaluzje?
Obawiam sie tylko, że drugi tom już nie będzie tak dobry, bo w lojalności Vespera było jednak coś uroczego, a pod tym względem "Renegat" zapowiada najwyżej duchowe rozterki. Obym się myliła.

A na koniec parę uwag do "Ostatniego kontynentu". No niestety, denna książka. Ani fabuły, ani humoru. I na dodatek to, czego tak w opowieściach o Rincewindzie nie lubię: zaczyna się od tego, że nasz Mag jest gdzieś, nie wiadomo gdzie i nie wiadomo dlaczego, a ja odnoszę wrażenie, że nie wiem, bo nie czytałam jakiejś poprzedniej części, gdzie na końcu to było wyjaśnione. I nie mam pojęcia, czy tak jest rzeczywiście (bo po kolei znam tylko cykl o Straży), czy Pratchett po prostu każdego Rincewinda tak pisze. "Ostatni kontynent" przeczytałam już do jednej trzeciej i dopiero powolutku coś się zaczyna dziać. Nawet było jedno sygnaturkowe zdanie: "Człowiek bez siana to człowiek bez konia, a człowiek bez konia to zwloki". Podobało mi się. Ale to wciąż dużo, dużo za mało.

12:58, nita_callahan
Link Komentarze (8) »
środa, 19 lipca 2006
Drzewo

Jest, a jakże. Wystarczyło wczoraj iść inna ścieżką i wyszłam prosto na nie. Dziś było mi trudniej, ale też trafiłam.

Duże. Stare. Ładne...

Posadzone w 1492, a nie w 1410. :> Pomyliła mi się data odkrycia Ameryki z czymś innym, chyba z bitwą pod Grunwaldem...

Wygląda dużo lepiej niż 10 lat temu. Po pierwsze zdjęto z niego te stalowe pierścienie, które nie wiem czemu miały służyć. Dwa konary ma podparte grubymi filarami. Ogólnie robi wrazenie. Poprzytulałabym się do niego, gdyby nie te wszystkie pajęczyny.

19:16, nita_callahan
Link Komentarze (3) »
wtorek, 18 lipca 2006
"Cyklopropan łatwo reaguje, bo nie lubi być cyklo.

Cyklobutan też, ale mniej.
Cyklopentan już nie reaguje.

Przyroda bardzo kocha pięcio i sześcioczłonowe układy cykliczne. Jeżeli może powstać, to powstanie."

Pojechałam sobie wyrobić NIP i się okazało, że wydałam dwa złote na darmo, bo NIPu nie dostanę, dopóki nie mam zatrudnienia. :P Rozumiem więc, że z zasiłku dla bezrobotnych podatków się nie płaci? Jestem lajonikiem w dziedzinie przepisów, ale pamiętam, jak moi koledzy wyrabiali sobie NIPy tak o, na wszeli wypadek, żeby potem nie latać, dlatego się zdziwiłam.

A wieczorej pójdę jeszcze raz poszukać tego dębu. On też ma imię, tylko nie pamiętam jakie. Coś mi świta, że Dziadek. Jak drzewo stoi, to może i tabliczka będzie.

Obiecaną Cintryjce recenzję "Nocarza" napiszę, tylko muszę się wyspać.

15:05, nita_callahan
Link Dodaj komentarz »
poniedziałek, 17 lipca 2006
smażony patison

Bardzo dobre jedzonko. :) Kosztuje 80 groszy (dla mnie ostatnio istotna kwestia, bo nie mam pieniędzy i krewetki ze szpinakiem to niestety nie dla mnie, a jeść coś trzeba :)) i smakuje trochę jak kalafior, tylko nie śmierdzi. Pewnie szparagi są podobne, jak kiedyś porównam, to powiem. :) Zaraz wrzucę przepis na Forum.

Wróciłam z parku. Odkrywam go na nowo, od śmierci dziadka chyba ani razu tak nie wędrowałam w promieniach zachodzącego słońca. Szukałam dziś takiego jednego drzewa, dębu posadzonego w 1410 roku, i nie udało mi się go znaleźć. Pewnie po prostu źle szukałam, Joanka jak wiadomo rzadko umie trafić. :> Ale możliwe też, że go już nie ma, pomnik nie pomnik, jak drzewo jest spróchniałe do korzeni, to i tak je zetną. Chociaż, z drugiej strony, chyba by coś pisali w gazetach...

Cholera, krew mi leci z nosa, znowu.

20:46, nita_callahan
Link Komentarze (3) »
niedziela, 16 lipca 2006
Lubię swój zawód

Wzięło mnie na wspomnienia i czytam sobie do snu notatki z chemii organicznej, z zamiarem zapamiętania ich treści tym razem na całe życie. Pierwszy wykład otwiera definicja węgla:

węgiel- niemetal elektroujemny (2,5); jest średnio elektroujemny i na tym cały wic polega

Jejku, jakie to wszystko jest mądre i piękne. :)))
Lubię swój zawód. Ok, nie jestem na tyle mądra, żeby się w nim doktoryzować, ale nawet, gdybym go miała kochać taka rozpaczliwą miłością, jaką Rincewind kocha swój, to i tak.

23:03, nita_callahan
Link Komentarze (3) »
 
1 , 2 , 3