CURRENT MOON
RSS
piątek, 05 marca 2010
Pogoda we Wrocławiu
Też taką macie? Pół godziny błękitnego nieba, potem na horyzoncie pojawia się czarna chmura, która zbliża się z wielką prędkością, robi się ciemno, a z chmury lecą ogromniaste płaty śniegu i zadymka robi się taka, że widać tylko biel, nawet gałęzi za oknem nie można wypatrzeć. Trwa pół godziny, po czym nagle znika i zostaje błękitne niebo. Na horyzoncie pojawia się czarna chmura, etc.
A ja znów zapomniałam nakryć komputer przed wyjściem do domu. No co, z sufitu mi kapie i nikomu to nie przeszkadza. Nie mój cyrk, nie moje małpy.
17:39, nita_callahan
Link Komentarze (107) »
niedziela, 21 lutego 2010
Ela ma kota
Pewna pani przyniosła do weterynarza na operację roczną kotkę, maine coona, a potem po nią nie wróciła. Zapytana przez telefon wyjaśniła, że kota już nie chce, bo kupiła sobie psa. Weterynarz znalazł chętnych w Krakowie, ale tam kot się nie spodobał i wrócił, więc oddał go swojemu tacie, panu prof., znajomemu Eli z labu. Kotka przez jakiś czas mieszkała w laboratorium, w pomieszczeniu na autoklawy, ale nie mogła tam zostać na zawsze, bo panowie techniczni musieli ją karmić i czyścić kuwetę. Prof. postanowił ją sprzedać za 300 zł, ale z braku chętnych obniżył cenę na 100. Kiedy Ela wykazała zainteresowanie kupnem kotki, wytargował 150. I tak kicia trafiła do Eli. :) Podobno jest grzeczna i spokojna, tylko trochę nerwowa. Kiedy ktoś się ubiera i wychodzi z domu, ona biegnie się schować.
Kurde, zapomniałam spytać o imię. :]

Morał? Może tylko taki, że coraz bardziej mnie przeraża przedmiotowy stosunek niektórych ludzi do zwierząt. 
A tutaj inna historia, która przyprawia o dreszcze: http://szczury.org/viewtopic.php?f=2&t=25036
16:22, nita_callahan
Link Komentarze (4) »
środa, 10 lutego 2010
Grrrrówno
Notkę niniejszą piszę w imieniu babci, która do niczego już dzisiaj nie jest zdolna.

Wróciłam z zakupami, umyłam włosy, a ciągle jeszcze nie jestem zmęczona. Mierzę ciśnienie i jest piękne. Ledwie minęło południe, co robić z tak wspaniale rozpoczętym dniem? 
W kuchni wszystko gotowe na jutrzejszy Tłusty Czwartek, bo Asia ma zamiar po powrocie z pracy smażyć pączki, biedne dziecko, mam nadzieję, że nie zmarzła rano, na pewno wróci zmęczona. A może zrobię te pączki, co z tego, że od trzech lat wychodzą mi spalone kule i miało być nigdy więcej. Tym razem naprawdę się postaram, w końcu mam dwie przedwojenne książki pełne przepisów.
Zaglądam do książek żeby wybrać przepis, dwanaście żółtek, ten mi się podoba. Ucieram żółtka, robię ciasto, ścieram do niego skórkę cytrynową, wciskam cytrynę, wlewam resztę spirytusu. Wygląda wspaniale. Oczami wyobraźni widzę, jak sobie wieczorem usiądziemy przy stole, przy kawie i pączkach będziemy opowiadać co się komu zdarzyło. Zmywam, co zdążyłam pobrudzić, zapalam piekarnik, żeby w kuchni było ciepło, a ciasto przepięknie rośnie. Wyciągam ze schowanka konfiturę z róży, szklanką wykrawam kółeczka, jak w przepisie. Nigdy mi się nie chciało tak bawić, ale jakoś dzisiaj na wszystko mam ochotę. Trzeba się postarać od czasu do czasu. To będzie piękna niespodzianka.
Przyglądam się pierwszym sklejonym pączkom. Coś nie tak, rozklejają się, cholera. Poprawiam. 
Tłuszcz gorący, pączki pięknie wyrośnięte, z uśmiechcem wrzucam pierwszą porcję do garnka. A pączki, zamiast rosnąć i się rumienić, rozłażą się na dwa cienkie placki i zaczynają się palić. Niech to diabli. Wyciągam nieudane pączki, wyglądają jak dziurawe kapcie, ale następne na pewno wyjdą lepiej. W pośpiechu posypuję je cukrem pudrem i wrzucam następne. One robią to samo. Następne też. Wszędzie nagle robi się pełno mąki i cukru pudru, a w zlewie rośnie góra brudnych naczyń. I tak całe popołudnie zużyłam na bezskuteczne smażenie pączków, ani obiadu nie ugotowałam, ani nie mogę się na chwilę położyć, ani tych pączków nie mam. Jedno wielkie gówno. Pochylam się nad garnkiem.
- Ty cholero przeklęta!!! - krzyczę ze łzami, wygrażając czarnym pączkom pięścią.
Dzwonię do Asi, żeby jej się wytłumaczyć i powiedzieć, że od tej pory albo nigdy więcej albo tylko po swojemu. Przecież tak się starałam, tak chciałam dobrze, miałam przed sobą przepis... Nigdy sobie tego nie daruję.
Zostało jeszcze dziesięć tych wstrętnych pączków, pal licho, usmażę resztę, teraz już wszystko jedno. Wrzucam do garnka pierwsze pięć. Nagle smalec zaczyna się pienić, robi się go dużo, wypływa z garnka na kuchenkę, a potem po kuchence spływa na podłogę. 
Wyłączam gaz, macham ręką i idę się położyć. Mam dość, jestem starą, beznadziejną idiotką, zmarnowałam cały dzień, nie mówiąc już o tych wszystkich zepsutych pączkach, ale teraz na nic już nie mam siły. Chciałam Asi zrobić niespodziankę no i zrobiłam, cała ta kuchnia zostaje na jej barkach, obawiam się, że ja już w niczym jej nie dam rady pomóc. Do niczego jestem. A tak się starałam. Zaraz wróci, dzwonię jeszcze i uprzedzam, żeby zanim zajrzy do kuchni przyszła ze mną porozmawiać. Do dupy z tym życiem.

Od siebie wam powiem, że te nasze pączki czuć na schodach, przynajmniej sąsiedzi mi zazdroszczą. :]
20:01, nita_callahan
Link Komentarze (3) »
sobota, 06 lutego 2010
Epopeja internetowa - odcinek 4
Daremne próby podłączenia routera wczoraj i dziś natchnęły mnie do kontynuowania opowieści. :)

Po kilku dniach oczekiwania straciłam nadzieję, że Netia sama zadzwoni i wyjaśni dlaczego nie mogą mi założyć internetu. Zebrałam się więc w sobie i zadzwoniłam na infolinię aby poinformować, że numer telefonu jest już mój.
Pierwsza była pani. Po wysłuchaniu postanowiła, że lepiej będzie mnie przełączyć do innego działu. Drugi był facet. Po wysłuchaniu mnie i sprawdzeniu, że faktycznie tepsa odrzuciła wniosek z powodu niezgodności danych abonenta, odrzekł, iż powinnam rzecz załatwić z panią, która podpisywała ze mną umowę. Dziwne mi się to wydało, ale zgodziłam się.
- Tylko jak się z nią skontaktować - zapytałam - skoro dzwoniła do mnie tylko raz przed podpisaniem umowy, wieczorem, z komórki, być może prywatnej?
- Nie nie, na pewno z służbowej. Ona to załatwi.
Trzy kolejne dni dzwoniłam na komórkę tamtej pani, ale nie odebrała. Ponieważ z dwojga złego wolę dodzwaniać się na infolinie niż na nieznane komórki, czwartego dnia ponownie zadzwoniłam do Netii. Pani (trzecia) odbierająca telefon po wysłuchaniu przełączyła mnie do koleżanki. Czwarta pani sprawdziła to samo co tamten pan przed czterema dniami i zapytała dwa razy czy na pewno już przepisałam numer na siebie.
- W porządku - odezwała się w końcu - drukuję właśnie dla pani nową umowę.
- Aaaale po co nową?
- Tak trzeba. Takie procedury. Przepraszam.
Cóż było począć, uległam. Rozpoczęło się ponowne oczekiwanie na kuriera.
Minął tydzień. Siódmego dnia wróciłam z pracy i od progu babcia poinformowała mnie, że ktoś do mnie dzwonił w sprawie telefonu, ale nie zapamiętała skąd, i że ten ktoś zadzwoni ponownie wieczorem.
Zaczęłam dedukować. Ludzie z Netii jak dotąd nie kontaktowali się ze mną przez telefon stacjonarny, nawet nieuchwytna pani od umowy dzwoniła na komórkę. A któż jeszcze mógłby dzwonić w sprawie telefonu? Tylko pracownica tepsy z ulicy Bema. Nie zna mojego numeru komórki przecież. Po co by dzwoniła? Cóż, w końcu "niech pani sobie poprawi pesel" mogło wcale nie oznaczać "niech pani skreśli na swojej umowie" tylko "niech pani przyjdzie jeszcze raz to poprawimy". :PPPP Co oznacza, że przeniesienie numeru, o którym przekonuję Netię z takim trudem, jeszcze nie zostało dokonane. I ona TERAZ mi o tym mówi, aaaargh! Klnąc na panią z tepsy i na własną głupotę musiałam czekać, aż ona znowu zadzwoni. Do wieczora zdążyłam dostać spazmów i po wielokroć życzyć jej bolesnej śmierci.
Wieczorem musiałam wszystkie te obelgi odszczekać, a otoczenie przeprosić za moje wybuchy szału. Zadzwoniła pani z Netii.
- Więc pani przeniosła numer telefonu na siebie?
- Tak.
- Na pewno?
- Na pewno.
- I teraz na pewno pani jest abonentką?
- TAK.
- Dobrze, więc zaraz wydrukuję dla pani nową umowę do podpisania.
- Argh?
- Proszę się nie denerwować, przyjdzie pocztą, z kopertą zwrotną, najdalej za dwa dni.
Dwa tygodnie przed Bożym Narodzeniem, już to widzę. 
Jakież były moje zdziwienie i radość, gdy dwa dni później znalazłam w skrzynce kopertę z umową. Jakaż była moja wściekłość, gdy się okazało, że do umowy dołączono kartkę o treści:

(...) na dowód, że powyższe dane są poprawne prosimy o dołączenie do niniejszej umowy kserokopii najnowszej faktury za świadczenie usług telekomunikacyjnych wystawionej przez TP SA"

Jest połowa grudnia. Pierwszy rachunek za telefon dostanę pod koniec stycznia.
Mogłabym oczywiście to pismo olać i wysłać samą umowę, ale nie mam gwarancji, że takiej umowy nie odrzucą i to nie każe mi załatwiać wszystkiego jeszcze raz, a mnie, niezależnie od reszty, zależy na czasie. Mogę też zamiast rachunku wysłać po prostu ksero umowy z tepsą, ale takiej pokreślonej długopisem przecież nie wyślę, bo mogą ją odrzucić jak wyżej. Pozostaje ugiąć się przed szantażem i udać na Bema po duplikat. Przy okazji postaram się być urocza dla tamtej pani, żeby jej choć trochę wynagrodzić tamte niesłuszne podejrzenia.
I to by było na tyle na razie. Pani przyjęła mnie jak dawno nie widzianą przyjaciółkę, przeprosiła: 
-Ja zawsze myliłam cyferki, i w szkole i na studiach i teraz :))))
wydrukowała duplikat, przeprosiła, zrobiła ksero na miejscu, przeprosiła i życzyłyśmy sobie wesołych świąt. Zaraz po powrocie wysłałam umowę, a w wigilię dostałam maila:

Usługa dostępu do Internetu z zamówienia (...) na Internet jest gotowa do aktywacji.

19:59, nita_callahan
Link Komentarze (2) »
środa, 27 stycznia 2010
Kryzys
Kryzys w moim wydaniu wygląda tak:

- na termometrze 17 stopni
- oblodzona ściana nad oknem w sypialni
- do jedzenia kasza perłowa
- cieknąca spłuczka

Przecież moje pokolenie nie zna takich warunków, no ludzie :]

Ale nie narzekam, składam dzięki wszystkim bogom za prąd i dostęp do internetu.

P.S. Kurde, bez psa to człowiek nawet kapci nie umie znaleźć. :/
17:42, nita_callahan
Link Komentarze (4) »
niedziela, 24 stycznia 2010
Nie mogę już patrzeć na ten wniosek
Ostatni raz go składam, słowo daję. Jeśli będą jakieś następne, to pisane przeze mnie i tylko przeze mnie i tylko tak, jak ja zechcę.
Żeby z nim zdążyć do lutego będę musiała w tym tygodniu zapomnieć o istnieniu Dextera, Terroru i internetu. Poza tym dobrze by było siedzieć w pracy do jakiejś osiemnastej, jak w zeszły piątek. Więcej zrobię, pokusa będzie mniejsza i korków brak w drodze powrotnej. Myślicie, że mi się uda?
17:37, nita_callahan
Link Komentarze (2) »
sobota, 23 stycznia 2010
Epopeja internetowa - odcinek 3
Po podpisaniu umowy dnia 19 listopada pilnie śledziłam w internecie status zamówienia. Najpierw pisali, że dostali dokumenty, potem, że przekazali je do tepsy (co zresztą zostało poparte mailem i smsem), a potem status zmienił się na "Zwrot z TPSA" i tak już zostało. Z początku myślałam, że tak ma być, ale po jakichś dwóch tygodniach zaczęłam rozmyślać i doszłam do wniosku, żem głupia blondynka. Bo umowa z tepsą jest podpisana na dziadka, nieżyjącego od dziesięciu lat, a umowę z Netią podpisałam na siebie, bo nikt mi, głupiej blondynce nie wytłumaczył, że tak się nie da. Upewniłam się jeszcze na GG u sąsiadki z dołu, która potwierdziła, żem blondynka, bo u niej umowa z tepsą jest na mamę, więc mama musiała podpisać umowę z Netią i że pani dzwoniąca w sprawie zamówienia rozmowę zaczęła właśnie od pytania, na kogo jest zarejestrowany telefon.
Chcąc nie chcąc (bardziej nie chcąc, bo jestem jedyną w domu osobą nie korzystającą z telefonu stacjonarnego, dlatego przez 10 lat broniłam się rękami i nogami przed przepisaniem telefonu akurat na mnie) zadzwoniłam na błękitną linię i zapytałam, co, jak i gdzie. Najbliższym mi punktem okazał się ten przy ulicy Bema 2.
Pominę tu rozmowy ze wszystkimi, którzy mi wmawiali, że takiej ulicy przecież nie ma, jest tylko plac Bema. Pominę tu też rozmowy z innymi, którzy się wyśmiewali, kiedy im opowiadałam, jak długo błądziłam, zanim trafiłam pod numer 2. Pominę moje pytanie: "gdzie w takim razie powinnam szukać" i ich pewne siebie odpowiedzi opisujące lokalizację placu Bema, a także moje wyjaśnienie, że nie pytam o plac, tylko o ulicę. Pominę ich "Eee? Takiej ulicy przecież nie ma". Wróćmy do meritum.
Poszłam więc, korzystając z urlopu szefowej, w godzinach pracy do punktu TP przy ulicy Bema 2, gdzie przyjęła mnie bardzo miła pani, przepisała telefon na mnie, wyjaśniła, że rzecz kosztuje w promocji 10 zł i będzie dopisana do rachunku. Wszystko bez problemu i stresu. Jedyny mankament polegał na tym, że wychodząc z pracy o jedenastej wpadłam w drzwiach na mojego formalnego szefa, prof. K., który do tej pracy właśnie zmierzał. Ale nic to, ukłonił się kapeluszem i nie zgłaszał pretensji.
Wieczorem za to zadzwonił telefon.
- Pani Joanno, przepraszam bardzo, ale ja chyba źle wpisałam pani pesel... Bo nijak nie mogę go dodać do bazy...
Hmm, patrzę, faktycznie. Podyktowałam zatem właściwy.
- Dziękuję bardzo i przepraszam - zawołała rozpromieniona pani z tepsy - To nich pani na swoim egzemplarzu też poprawi. Przepraszam jeszcze raz i do widzenia!
Odłożyłam słuchawkę, westchnęłam, przekreśliłam pomylony pesel na umowie i obok dopisałam taki jak trzeba.
I to by było na tyle, pomyślałam. Netia się chyba ze mną skontaktuje za parę dni, że im tepsa odesłała dokumenty. A potem w końcu mi ten internet założą...
Jakąż byłam naiwną klępą.
11:56, nita_callahan
Link Komentarze (4) »
środa, 13 stycznia 2010
Epopeja internetowa - odcinek 2
Będzie dygresja, a raczej wielkie zaburzenie chronologii opowieści, ale nie mogę się powstrzymać. 
Otrzymałam bowiem dziś list od Netii. List zawiera oświadczenie, dla mnie do wypełnienia, o rozwiązaniu umowy z TP SA dotyczącej Neostrady.
Nie muszę chyba wyjaśniać, że nigdy w życiu nie podpisywałam umowy na Neostradę, mówiłam o tym pani przygotowującej umowę i jest o tym informacja we wzmiankowanej umowie. Nie to jednak jest najśmieszniejsze.
Do umowy dołączono pismo, zaczynające się od słów:

W nawiązaniu do Pani zlecenia, które otrzymaliśmy w dniu 14.11.2009 (...)

Jeśli ktoś zapomniał, informacja od Pawła, że rozwiązujemy sieć, od której wszystko się zaczęło, pochodzi z 15 listopada. :)
19:51, nita_callahan
Link Komentarze (2) »
wtorek, 12 stycznia 2010
Epopeja internetowa - odcinek 1
Nudny będzie, bo zaczęło się normalnie i nic nie wskazywało na późniejszą głupawkę. Początek stanowi wiadomość GG od Pawła otrzymana, uwaga, 15 listopada:

Cześć, prawdopodobnie od poczatku grudnia nie bedziemy juz razem w sieci, planuje rozwiazac ta siec poniewaz ostatnio coraz gorzej to dziala, internet z multi mediow raz jest raz go nie ma. Osobiscie przechodze do Netia.

Ponieważ nie znam się na wybieraniu dostawców internetu, bo od siedmiu lat Paweł myślał w tej kwestii za mnie, poszłam za tłumem. Kliknęłam w banner nad rozmową przedstawiający Kaszpirowskiego, wypełniłam formularz i tego samego dnia wieczorem zadzwoniła do mnie pani, która przygotowała umowę. Dwa dni później dostałam smsa od Netii, że umowę przekazano kurierowi, a jeszcze następnego dnia smsa od firmy kurierskiej, że "Dziś zostanie dostarczona przesyłka na adres (... - tu następuje mój adres zamieszkania)". Ponieważ siedziałam akurat przy HPLC, zadzwoniłam do babci i uprzedziłam ją, że być może przyjdzie kurier z umową. Nie bardzo wiedziałam, co miałoby z tego wyniknąć, bo o ile się orientowałam, umowę podpisuje się na miejscu, a kurier ją zabiera. No ale cóż, numeru telefonu do kuriera w smsie nie było. Około szesnastej zadzwoniła babcia, że przyszedł kurier, ale nie wie co robić, bo mnie nie ma. Byłam akurat nie w humorze, bo PCR nie wychodził, więc warknęłam, że jak nie wie co robić, to niech się na drugi raz wcześniej umawia telefonicznie z odbiorcą. Nie wiem, czy usłyszał. Następnie, metodą, że ja mówię do babci, a babcia do kuriera, podałam adres do pracy i drogę do mojego labu i umówiliśmy się na następny dzień.
Następnego dnia rano dostałam smsa, że "Dziś zostanie dostarczona przesyłka na adres (... - tu następuje mój adres zamieszkania)". Ponieważ już wcześniej nabrałam wątpliwości, czy kurier nie wpadnie na pomysł dostarczania mi umowy do pracy o tej samej porze, o której wczoraj próbował do domu (wczoraj siedziałam dłużej, normalnie w tym czasie jestem w autobusie), wątpliwości się skumulowały i postanowiłam zadzwonić na infolinię.
Wyjaśniłam pani na infolinii zarówno kwestię adresu jak i pory dnia, ona kliknęła dwa razy w klawiaturę i powiedziała:
- Ale... Aleee, wie pani, ta przesyłka jest na magazynie. Z adnotacją zwrot do nadawcy. Uhm.
- Uhm.
- To ja zadzwonię na magazyn i potem oddzwonię do pani.
- Świetnie.
Po odłożeniu słuchawki uświadomiłam sobie, że zamiast się denerwować jak głupia mogę zobaczyć w necie to samo co tamta pani, bo mam wszak numer przesyłki. Weszłam w net i zobaczyłam, że status umowy minutę temu zmienił się na "wydana kurierowi". Git, myślę sobie. Po czym przychodzi sms: Dziś zostanie dostarczona przesyłka na adres (... - tu następuje mój adres zamieszkania)".
Na szczęście za parę minut dzwoni tamta pani i przekonuje mnie, ze przesyłkę dostał na pewno, ale to na pewno ten sam kurier, z którym rozmawiałam wczoraj i na pewno pamięta, jak się ze mną umawiał i dostał polecenie, żeby do mnie przyjechać najpóźniej o czternastej.
Punkt czternasta zjawił się kurier.
- Jak ja dawno nie byłem w laboratorium... Bo wie pani, ja jestem z zawodu chemikiem...
Podpisałam umowę, pogawędziliśmy jeszcze trochę o niesprawiedliwości świata i odjechał. Na umowie widnieje, zapamiętajcie, data 17 listopada. Byłam pewna, że na pewno zdążę przed pierwszym grudnia założyć sobie internet. Jakąż byłam naiwną klępą.
18:56, nita_callahan
Link Komentarze (2) »
niedziela, 10 stycznia 2010
Na początek maleńki disclaimer
Do przeplatających się notek na dwa tematy powinnam pewnie założyć kategorie, żeby mniej rozgarnięty czytelnik też wiedział, czy się śmiać, czy płakać czytając. Problem w tym, że ja do kategorii u siebie mam awersję, w związku z czym rozróżnienie będzie w tytułach. No bo jakieś być musi - jeśli kogoś dany temat nie interesuje, to niech wie, żeby nie czytać. :) Epopeja internetowa będzie podzielona na odcinki. Teklaka naśladować nie chcę, bo i tak go nie doścignę w stylu, a podróbek nikt z nas nie lubi. Napiszę po swojemu, być może, a nawet na pewno, mimo wszystko momentami będzie bardzo śmiesznie. O Orionie do powiedzenia mam jeszcze mnóstwo, ale nie wiem, czy, kiedy i o czym napiszę, dlatego pisać będę jak mi przyjdzie chęć. Nie liczcie, że będzie to miało jakiś fabularny sens.
10:32, nita_callahan
Link Dodaj komentarz »
 
1 , 2 , 3 , 4 , 5 ... 54